Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szy wpadał zapał; a jeśli mu się kto sprzeciwił, do wściekłości prawie doprowadzony bywał i w oczy skakał kontradyktorom.
Podchmieleni nieco, a zakłopotani panowie nasi powitali go nadzwyczaj serdecznie. Rotmistrz postawił kielich i zmusił do zrównania się, o co zresztą Cielęcewicza prosić bardzo nie było potrzeba. Tak narazie go spoiwszy, wpuścił na drogę wymownego propagowania socjalizmu i usiadł spokojny.
Hrabia wziął na siebie kontradykcję, bez której Cielęcewicz mógłby się był opuścić i śpiewać tylko pod nosem mniej zajmującą pieśń zwycięstwa.
— A zatem zdrowie panów! obywateli! chcę mówić — zawołał Cielęcewicz — i wiwat ten wiek złoty, w którym wszyscy ludzie po chrześcijańsku kochać się będą!
— No! a kiedyż to się mamy tego spodziewać? — spytał hrabia.
— Przyjdą te czasy, kiedy ludzie, podług mojej teorji, będą szczęśliwi.
— I takie czasy będą aurorą złotego wieku?
— Jakbyś tam pan był, — rzekł Cielęcewicz — tak mówi nieomylna teorja moja, teorja a raczej formuła ludzkości.
— Tymczasem — spytał hrabia, śmiejąc się — jak tam urodzaj i zbiór w Hołodudach?
— A! panie! co to za lud barbarzyński! — odparł, spijając szampana, Cielęcewicz. — Wszak nie mogę dostać robotnika...
— Bracia to! — podchwycił hrabia.
— Bez wątpienia, ale potrzebują wprzód wycywilizowania i oświaty, — przerwał rezonator — bo to dziś niemal bydło! Ani sposobu ich nająć! Każdy z nich woli próżnować, niż pracą grosz jaki szlachetnie zarobić. Zatem więc, z bólem serca i upokorzeniem ludzkości, musiałem wczoraj pięciu moim współpracownikom dać w stronę odwrotną i posłać po policję, żeby zrobiła mi porządek. Nie słuchają!
Hrabia śmiał się na całe gardło.