Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kazał przynieść szampana, bo jako eks-rotmistrz wszystko przywykł zaczynać i kończyć szyjką srebrzystą, i przy kieliszkach stanęła zgoda najśmieszniejsza w świecie, a rozmowa z drogi stromej i śliskiej zeszła na bity gościniec oklepanych pytań i odpowiedzi. Oba jednak, gość i gospodarz, czuli się jakoś nieswoi, biedni, skłopotani; i byliby tak długo nie wytrwali, gdyby sąsiad pan Cielęcewicz nie wpadł z wizytą. Radzi mu byli jak nigdy.
Pan Cielęcewicz, niegdyś deputat jakiś, niewiadomo kiedy i do czego, był mężczyzną lat około pięćdziesięciu, suchy, chudy, brzydki, z olbrzymim bladym nosem, ostremi małemi oczkami, wąsami i brodą zawiesistą; chodził najczęściej w jakiegoś rodzaju fantastycznej siermiężce, w czapeczce kwadratowej i z pałką w ręku. Posiadacz czterech chłopów w sąsiedztwie, odłużony, w kłopotach, rzadki w domu, częsty u ludzi, pokrywał swego życia pasorzytne formy pozorem jakiejś filozoficznej propagandy. Cielęcewicz był krótki czas w Paryżu, a dłużej w Niemczech; wielu się rzeczy nie douczył, bardzo wielu całkiem nie zrozumiał, resztę przez pół przyswoił, a koniec końcem miał sobie za obowiązek to, czego nie umiał i nie zrozumiał — propagować w kraju. Był to stronnik najostateczniejszych opinij, słowem, jak sam z niejaką dumą się spowiadał, komunista, falansterjanin, sęsymonista, razem humanitarjusz, mormończyk i co chcecie. Długi włos jego, twarz zarosła, kapelusz śpiczasty z wielkiemi skrzydłami, ubranie i mowa zwiastowały zaraz coś wielce oryginalnego. Hrabia, który go często synowi jako egzagerację doktryn przez niego wyznawanych wskazywał, nie mając go wcale za niebezpiecznego, śmiał się z innymi z tej karykatury socjalistów.
Cięlecewicz miał to do siebie, że gdziekolwiek był, z kimkolwiek się znajdował, o czemkolwiek mówiono, nie zważając na nic, brał się eo instante do propagandy i, zachwycając swem pieniem, które go naprzód samego upajało, im dłużej mówił, w tem więk-