Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wymknęło: na przechadzkę. Przed panem grafem jakoś się grzybów powstydził.
— Czym tylko w przyległej brzezinie nie spotkał córki pańskiej — niedbale podtrzymując rozmowę, rzekł Sylwan — w białej z różowem sukience, włosy ciemne...
— I bardzo piękna dziewczyna — dodał śpiesznie pan Kurdesz.
Sylwan się uśmiechnął nieznacznie do siebie, kończąc:
— Obok szła podżyła i otyła kobiecina.
— A to Brzozowska, ani chybi — przerwał pan Jacek — i jeszcze dziewki, mosanie.
— Już tam reszty nie widziałem.
Nie wiem, dlaczego młody człowiek trochę się zamyślił; coś zdawał sobie rachować, potem zdjął rękawiczki i, milej nieco uśmiechnąwszy się do starego, prosił o pozwolenie chwili spoczynku.
— Tfu! człek głupieje na starość! — zawołał gospodarz. — A toć mnie pan graf zawstydzasz swoją dobrocią: mnie to samemu należało humillime prosić, żeby koniki choć wysapały się przy żłobie i zęby przetarły. A tymczasem i moja Franka nadejdzie, — dodał w duchu do siebie — i Brzozowska, i podwieczorek choć siaki taki dla tego grafiątka skoncypujemy.
Wyszli tedy na ganek oba, a stary, spojrzawszy na konie wierzchowe, nie odpuścił ich do stajni, póki nie obejrzał. Sylwan był także koniarzem lub go przynajmniej udawał: miał lub chciał mieć tę żyłkę szlachecką, do której moda dodała angielskiego pierwiastku. Poczęli oba oglądać, rozprawiać i rozmowa łatwiej już dalej poszła.
— Pański koń na oko ślicznota: rasowy, krew jest, caceczko, ale do pracy... — zamknął szlachcic — do pracy, mosanie, wolę tego niepoczesnego kozackiego bułanka. To to koń! Wytrzyma dzień cały, choćby mu się nie dać i wysapać: nogi tęgie, skład mocny, żylasty, kość gruba, pierś aż miło.
— A mójże? — spytał hrabia.