Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Naprzód potrzeba oznajmić ojcu.
— Ojciec na stępaku wyjechał w pole do siewaczy, bo to dziś zasiewki; komuż przyjmować, jeżeli nie tobie?
— Bez ojca, ja doprawdy nie wyjdę.
— Otóż masz! nowe głupstwo! czegoż się boisz? jużciż cię nie zje! Doprawdy, ci ludzie zawzięli się, żeby szczęście odpędzić od siebie, kiedy im samo w ręce lezie. O! co teraz, jak Boga mego kocham! więcej już znać i wiedzieć o niczem nie chcę.
— Ale, moja Brzozosiu droga! Kiedy mi ojciec najwyraźniej mówił, że jeśliby bez niego przyjechał, to mu tylko powiedzieć, że ojca niema i nie wychodzić.
— Mówił! mówił! no, to dobrze! — z impetem zawołała Brzozosią. — Ja ci nic już nie radzę, róbcie sobie, co chcecie.
I wybiegła Brzozosia szybko w ganek, żeby choć kilku słowy tę nowinę zwiastować hrabiemu w taki sposób, aby go niebardzo zraziła; ale na progu ujrzała, że w nejtyczance Sylwana siedział rotmistrz, a stępak jego biegł sobie ztyłu za bryczką.
— To co innego! — zawołała i pobiegła nazad do Frani.
— Otóż i ojciec jest, chwała Bogu! — krzyknęła, wpadając i stukając drzwiami. — Ja ci suknie przygotuję, ubieraj się, niema wymówki.
— Jest ojciec? — spytała niespokojnie Frania.
— Jest, jest, jest i z nim razem przyjechał!
W tej chwili wysiedli gość i gospodarz, a stary szlachcic, wprowadziwszy hrabiego do pierwszej izby, mrugnął na Brzozosię, żeby go chwilę tu zabawiła, a sam poszedł do córki.
— Moja Franko, — rzekł, całując ją w czoło — miejmy rozum, a Pan Bóg da szczęście; przyplątało się do nas hrabiątko. Proszę cię, choćby to ci miało być i przykre, jeszcze dziś tylko do niego nie wychodź, ja jegomości pobawię. Jeśli ma istotnie intencje uczciwie, no! to mi o tem powinien powiedzieć otwarcie,