Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lin i truskawek od spodu. Wśrodku, pod starą smolanką, którą wiatr nielitościwie nadłamał, widać było darniową kanapkę.
Stary, wynalazłszy tu swoje „Officium“, związane rzemykiem, i okulary, zabierał się do pierwszej izby na wieczorną modlitwę, gdy żwawy kłus konia ucho jego uderzył.
— A do djabła, mosanie! — rzekł w sobie pan Jacek, żywo kładąc książkę na stoliku i okulary na nią. — Któżby to zaś miał tak jechać? Nie gumienny, bo przed ganek i to nie kłus dropiatego; nie chłop, bo to dużego konia chód wyraźnie, nie...
I słowa mu na ustach zamarły, gdy, pochyliwszy się do niskiego okna, ujrzał na ślicznym wierzchowcu młodego bardzo mężczyznę, a wedle swych wyobrażeń młokosa, który ze sługą w jasnozielonej kurtce, na bułanym koniu kozackim mu towarzyszącym, stawał właśnie przed gankiem.
— Otóż jest, mosanie, — rzekł pan Jacek — sroka ranna wywołała gościa: bo taki sroka nigdy daremnie nie krzyczy; a tu i Franki w domu niema, i Brzozowską licho z domu na te grzyby wyniosło, i ja, jeden jak palec, z tym błaznem Hryćkiem zostałem się sam, a on i szklanki wody, jak się patrzy, podać nie potrafi. Dajże tu sobie rady, kiedyś mądry!
W sieni już było słychać głos i szastanie nogami; stary, rad nie rad, pośpieszał powitać gościa, choć niezbyt ochoczo, z powodu, że był sam jeden, ale serdecznie mu wdzięczen, bo po staremu: gość w dom, Bóg w dom.
— Żeby choć Brzozowska rychło wróciła! — mówił w duchu, biorąc już za klamkę.
Z drugiej strony progu młodzieniec uśmiechnięty, bardzo wytwornie ubrany, stoi niepiękny twarzą, ale świeży i wesół. Z dziwnem wykrzywieniem ust, zakrawającem na szyderstwo, pytał, zdejmując czapeczkę:
— Pan Jacek Kurdesz?
Jestem do usług pańskich in persona, a proszę do środka ante omnia, bo przez próg się nie witają.