Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z chwilowej owej miłości pełnej nadziei wielkiego szczęścia, wpadłszy w dawne sieroctwo i tęsknoty, potrzebował upijać się pracą, aby o trosce zapomnieć. I do tego rodzaju pijaństwa nazwyczaić się, zasmakować w niem można, jest on szlachetniejszym nad inne, ale być może równie śmiertelnym. — Beppo kochał jak kochają ci co raz tylko wielką miłością w życiu przyrośli do istoty wyidealizowanej sercem spragnioném. Dla niego ona — była jedną i jedyną na świecie.... Wyrzec się jej musiał, a zapomnieć nie mógł. — Umierał.
Czasem wśród znoju tego, gdy życia i tchu zabrakło, a po kaszlu duszącym rzuciła się krew, a po wybuchu krwi nastąpiło obezwładnienie, zostawszy sam na sam z myślami, Beppo wracał do rodzinnego kątka, chaty ubogiej, matki i brata. Marzyły mu się świerki i brzozy, i wierzby, i izba z obrazami świętych i komin strojny w misy malowane, i podwórko, nad którego płotami gałęzie wiśniowe się zwieszały, mówił sobie — pójdę tam umrzeć! a z Rzymu wydobyć się nie mógł.... I powrót odkładał na jutro.
Zaniedbał się tak biedny artysta, tak zamknął od ludzi, że gdyby nie starania gospodyni i poczciwej Poli, która o nim pamiętała, płacząc co dzień... i przewidując śmierć blizką — byłby samym może niedostatkiem się zamęczył.
Pola nie spuszczała go z oczów, przychodziła doń rzadko, udawała zimną, ażeby go nie nudzić sobą, ale z galerij, na której czatowała, szpiegowała każdy