Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go obiadu — chodź ze mną pod Tre Mori, będziemy jeść smaczniej.
Czarny się bronił trochę, ale się dał wziąć nareście.
Staruszek był naumyślnie wesoły.
— Wy jesteście szczęśliwi ludzie, począł przy stole — wy, artyści... kochacie nie ziemskie istoty ale duchy niebiańskie, piękne, idealne — i życie wam przechodzi w ekstazach tworzenia i pojmowania tworów mistrzowskich.... Gdybyśmy tak w żywém życiu tylko jego treść nieśmiertelną kochać mogli a co budzi niechęć i wstręty odrzucić!! Serce nasze byłoby miłości pełném, a świat pełen szczęścia. My się przywiązujemy do ludzi w znikomości ich... i gniewając że ona nas nie karmi — odpychamy. — Wyście szczęśliwi... Ty — dodał — jesteś prawdziwym artystą, idziesz z oczyma wlepionemi w cel wyższy — jak Dante za Beatrysą przez gwiazdy.
Beppo westchnął.
— Artysta nie przestaje być człowiekiem — rzekł spuszczając oczy.
— Miałoźby to znaczyć, żeście dla tego z Rzymu — uciekli, iż poczuwaliście się człowiekiem? hę? zapytał stary. Bądźcie ze mną szczérzy — przed ludźmi musicie się pewnie taić z niejedném uczuciem, ale ja już nie jestem człowiekiem. Namiętności ludzkich łachmany zrzuciłem po drodze. Kochać tylko umiem... i kochać każę wszystkim... szkodzić i nie potrafiłbym i nie chciał, sądzić źle nie mogę, bom żył i znam świat...