Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyła śniadania prędko, i gdy w salonie rozlegały dźwięki fortepianu, poszli do gabinetu na rozmowę. Burgrabia był wielce ożywiony.
— A wie pani chorążyna, co mnie tu sprowadziło...
— A! już ty mi nie mów — przerwała, pewnie o Bernardka idzie i o moją kochaną Marszałkowę.
— Tak, ale pani nie zgadnie o co i jak... Niechno chorążyna posłucha. Chłopcu się tak zgubić dać nie można, ale chcąc go ratować, trzeba umieć...
Uderzył się palcem w czoło...
— Ja mam sposób... Krótko, węzłowato, wyperswadowałem mu, że dla przebłagania matki, nie ma jak sobie panią pozyskać i Anzelmkę... ale — zważ no, chorążyno... chytro postąpiłem. Nie o to mi idzie wcale, abyście się za nim wstawiały, lecz żeby się zbliżył znowu do Anzelmki... E! e! zobaczy pani... to mój system! Klin klinem! jak Boga kocham. Niech się to tylko pociągnie — z pomocą Bożą i ludzką, wyratujemy go i z Anzelmką ożenimy,
Turska zawołała.
— Człowiecze! co mówisz! i o mało mu się na ramiona nie rzuciła. Burgrabia ją pocałował w rękę.
— Dobrodziejko! chorążyno — my dwoje starych weźmy się za ręce — a zobaczycie, że — klin klinem wybijemy!
Śmiała ta myśl dosyć się podobała chorążynie. Burgrabia oznajmił jej, że już, (tak się wyrażał) Bernardka nabechtał, aby jak najczęściej bywał u pani Turskiej.
— Pani chorążynie dobrodziejce — w ręce go oddaję — dodał — nie może być, żeby ta świeża, śliczna, niewinna panieneczka, która go już kocha jak brata, nie odniosła zwycięztwa nad fertyczną tam jakąś panią Fantecką.
Tę wiarę w potęgę panny Anzelmy nie zupełnie podzielała pani Turska, lecz sama myśl tak się jej uśmiechała, że nad uskutecznieniem jej pracować była gotową. Rozeszli się tedy radzi z siebie, a na