Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zdawało się jej, że Anzelmka z nikim nie może być szczęśliwą tylko z Behhnahhdkiem, i nigdzie indziej jak w Stadnicy, gdzie pierwsze lata dzieciństwa spędziła...
Wszystko to rozbijało się o tę nieszczęśliwą, a jak ona zwała, głupią miłość młodego chłopca, dla tej awanturnicy.
Anzelmka nie wiedziała o niczem, a nawet o tem, że Behhnahhdek, którego niecierpliwa była zobaczyć po trzech latach rozstania, znajdował się w mieście.
Taki był stan rzeczy, gdy po wyjściu ze dworku Marszałkowicza, burgrabia co najśpieszniej wdział nową kapotę, porwał kij i czapkę i pobiegł do pani Turskiej. Zadyszał się biegnąc stary. Właśnie śniadanie podawano, gdy nadszedł: lokaje go wpuścić nie chcieli, ale się wdarł przebojem...
Pani Turska zobaczywszy go, aż krzyknęła z podziwu, bo nie widziała go dawno, a z miny domyśliła się, że w odwiedziny darmo nie przyszedł. Ona i Anzelmka miały rozpocząć śniadanie, gdy się zjawił. Zaproszono go na nie.
— Bardzo pani Chorążyni dziękuję, odezwał się Prozorowicz (bo tak ją, tytułowano po drugim mężu) — ale ja tu wódki nie widzę i tej pewnie w całym domu nie ma... a przytem mam interes pilny do chorążyni...
— Wódki u nas nie ma — rozśmiała się pani Turska, ale dobrego wina kieliszek się znajdzie, bośmy zagranicą do niego nawykły. Wypij, zakąś, potem, my też długo nie zajadamy. Anzelmka siędzie do fortepianu, a ja z panem pójdę pomówić.
Domyślała się łatwo, że iść musiało o sprawy Stadnickie. Anzelmka nakładła na talerz staremu co było, poprzysuwała mu potrawy, uśmiechnęła się i Prozorowicz wypił wino, zjadł, a nawet się rozchmurzył. Namówiono go na drugi wina kieliszek, protestował jak zwyczajnie — czy nie będzie za wiele, jednak wypił. Turska, której było pilno, dokoń-