Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prawnik tak samo pokiwał głową.
— Jakież było obejście się męża z panią? zapytał.
— Najokropniejsze! krzyknęła Seweryna... nikczemne, podłe — bo na pozór pełne łagodności i słodyczy. Z największą przewrotnością udawał dobrego, cierpliwego, aby mnie do rozpaczy przyprowadzić.
Tego rodzaju zarzuty powtórzyły się jeszcze, z dodatkiem, że zmuszano panią do zajęcia, do pracy niewłaściwej, że jej mąż pokoju i swobody nie dawał. Grzybowicz wzdychał. W ostatku, gdy już zabrakło obu paniom nowych zarzutów — i czekano ze strony jego oświadczenia, spodziewając się, że będzie oburzonym, Grzybowicz rzekł spokojnie:
— Zrobimy pani dobrodziejko, co tylko będzie można... trzeba się rozpatrzyć w szczegółach, rozpatrzymy się, zbierzemy zarzuty — no — i ja mój obowiązek gorliwie spełnię. Tymczasem niech pani wypocznie i stara się wzruszenie swe ukoić. Rozwód w każdym razie łatwym nie będzie. Nasza władza biskupia surową jest w tym względzie — ale bądź co bądź seperacya...
— A! cóż jej potem — wtrąciła Rumińska, piękna rzecz — a na co się jej to zdało... Zmiłuj się.
— Raczej się utopię, niż do niego powrócę — dodała Seweryna — jak mnie pan widzisz żywą.
Tego wieczora adwokat nie znalazł łaski w oczach pani Rumińskiej — nie mogła się wydziwić jego chłodowi, powściągliwości, wahaniu. Sewerynie się nie podobał zupełnie, nazwała go w duchu nieznośnym. Jednakże, gdy po tej konferencyi, zbywwszy obie panie ogólnikami, wyszedł, gospodyni zaręczała, że go potrafi „podmontować“, jak się wyraziła.
— Już bądź spokojną, bądź spokojną! szepnęła — ja go wezmę w ręce i obrobię... zobaczysz. On się we mnie kocha... to dosyć. Każę mu pod groźbą dyzgracyi — musi się twej sprawie poświęcić a tu nikt nie ma większych stosunków i więk-