Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

iż spozierał tylko, rychło zostanie zagadnięty... Tym czasem z apetytem gracyalisty zapijał i zajadał żywo.
— Cóż tam w dziennikach, panie profesorze? — zapytała marszałkowa, przypomniawszy sobie o obowiązku.
— Pustki, pani dobrodziejko — odparł, głosem nauczycielskim deklamując, Kurdakiewicz — vox, vox, praeteraque nihil. Powtarzanie baśni i wnioskowania na niczem nie oparte... Historyi współczesnej żal się Boże uczyć z efemeryd dzisiejszych... Jeźli do przyszłości one dojdą, o czem sobie wątpić dozwalam, rychlej zaciemnią dzieje, niż rozświecą.
Polityka też Napoleona III, prawdziwa zagadka sfinksa...
Uśmiechnęła się pani marszałkowa.
— Jako autora życia Cezara i uczonego męża, wyżej byś go profesor ocenić powinien — odezwała się cicho.
— O autorstwie wątpię, nadto miał sekretarzów — rzekł profesor — a co do samego żywota, nic w nim nowego dopatrzeć nie umiałem...
Marszałkowej już rozmowy tej było dosyć.
— Panno Stanisławo — rzekła, zwracając się do panny, która przybrała postawę teatralną. — Czyby pomarańczowych drzew wnieść do oranżeryi nie należało? Mrozu się lękam...
— O! Wasyl o tem pamięta — pieszczonym głoskiem, usta śrubując, odpowiedziała panna Stanisława.
Marszałkowa wstała — był to znak że herbata się skończyła, ruszył się profesor, któremu po podniesieniu się z krzesełka niewiele wzrostu przybyło. Bernard także odsunął krzesło i za matką zwolna wyszedł do salonu. Oczy panny Stanisławy pociągnęły za nim...
W salonie matka, zostawszy sam na sam z synem, przechadzać się zaczęła — Bernard stał o kominek oparty...
— Gdybym cię nie widziała tyle zmęczonym i jak-