Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzież jest pani?
Była chwila milczenia. Kobieta się odwróciła z wyrachowaną powolnością ku niemu i spytała głosem, w którym czuć było wzruszenie:
— Na cóż pani potrzebna?
— Chłodny wieczór... należałoby wrócić do salonu — rzekł mężczyzna.
— O! — odezwała się szybko Seweryna — duszę się w nim ciągle, do zbytku, dajcież mi choć świeżem odetchnąć powietrzem.
— Moja kochana Sewerynko, zkądże znowu ten humor? — dodał spokojnie stojący w progu.
— Humor??? nie rozumiem — odparła krótko i odwróciła się ku ogrodowi. — Jakto? więc mi nie wolno nawet mieć humoru, jaki chcę? A to doskonałe!
Mężczyna ruszył ramionami.
— Moja droga — rzekł powolnie — a mnie i spytać nie wolno o nic?
— Panu... wam — głosem drżącym poczęła kobieta — a któż zabroni znęcać się nad bezbronną, i temi słodkiemi słowy, pełnemi dobroci, szpilkować ją po dniach całych.
Panu — wolno wszystko — mnie tylko ani zapłakać nawet.
— Widocznie na burzę się zbiera — powolnie i spokojnie odpowiedział stojący w progu — ale cóż za przyczyna?...
Nic nie odpowiedziała kobieta; gryzła białemi ząbkami koniec chustki, którą w ręku trzymała.
Mężczyzna wszedł na ganek i przybliżył się ku niej zwolna.
— Cóż ci jest, Sewerynko? — rzekł głosem czułym — proszęż cię — nie męcz mnie, mów...
— Co mi jest! — wybuchnęła kobieta. — Więc pan nie widzisz że jestem nieszczęśliwą, najnieszczęśliwszą, więc pan nie czujesz, że mnie katujesz?
— Ja, ciebie? na miłość Bożą — załamując ręce, zawołał zdumiony mężczyzna. — Cóż się stało?