Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamyślona. Gdy Rumińska dokończyła, nastąpiło milczenie długie...
— Cóż mu odpowiesz?
— A! niech sobie jedzie do Matuni! niech sobie jedzie! odezwała się Fantecka — wstrzymywać go nie będę...
— I przypuść-że go do swego oblicza...
— Dobrze, dobrze — przerwała Seweryna, tylko proszę cię, moja Balbisiu, ażebyś ty była przy pożegnaniu i nie odchodziła. Natarczywy jest, rzuca mi się do twarzy, włosy mi poplącze i widać potem... a ja tego nie lubię.
— Chcesz odpisać — dam ci papier.
— Gdzież tam? po co? przerwała Fantecka, chłopcu powiedzieć żeby przyszedł rano i po wszystkiem. Już mi to pisanie dojadło... Skarży się że zimno mu odpowiadam...
Ruszyła ramionami białemi i westchnęła. Rumińska natychmiast odprawiła posłańca i wróciła do przyjaciółki, która jeszcze loki na palcach zwijała.
— Wiesz! wiesz, kochanie moje, że się to dziwnie składa... Soleckiemu nikt przeszkadzać nie będzie.
Właśnie o tem myślałam... ale powiedz mi, ciągnęła dalej leżąca w łóżku — jak ci się zdaje — czy na tego Soleckiego rachować można na pewne?
— Stanowczo! to nie ulega wątpliwości, zresztą, sama się z nim rozmówisz..
Seweryna ziewnęła.
— O mój Boże! mój Boże, jak my kobiety biedne — nieszczęśliwe jesteśmy!!
— O! to prawda! potwierdziła Rumińska i pocałowała ją w czoło.
— Dobranoc.