Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świat wie żeś dla niego męża porzuciła — co ludzie powiedzą!
— Ludzie! a! śmieję się z tego zawołała przypatrując się szmaragdowi w bransolecie Seweryna — co mi tam! Żal mi Bernardka... ale sam sobie będzie winien... Piękna perspektywa czekać śmierci jego matki.
Zmierzchło tak na rozmowie, w której dwie panie dziwną rolę grały. Ile razy Seweryna zwracała się ku Bernardowi i zdawała się go żałować, przyjaciółka była przeciwko niemu; ile razy Seweryna dowodziła że porzucić go musi, Rumińska broniła. Obie razem wyczerpały wszystkie argumenta za i przeciw, stanąwszy nad tem, że od Marszałkowicza dobrze by się było uwolnić, ale trzeba to uczynić rozumnie i powolnie.
— Jesteś panią twojego domu — zakończyła Fantecka, ja u ciebie gościem, możesz przyjmować kogo i kiedy zechcesz... ja nie wiem — nie suponuję, dla kogo on tu przychodzi — może dla ciebie.
— Ba, gdyby dla mnie bywał, rozśmiała się gospodyni, nie potrzebowałby długo się starać, dla szczęścia mojej Julki musiałabym się poświęcić i rękę bym mu podała bez wahania.
Wśród tych rozpraw oznajmiono o przyjściu Bernarda złotowłosego, który jak zawsze przynosił z sobą melancholiję, smutek i wejrzenia pałające. Seweryna przyjęła go z bransoletą na ręku, jak najczulej. Siedli razem na kozetce.
Pani Fantecka wśród jego westchnień i płomienistych frazesów, rzucała jak lodem pytaniami o interesa rozwodowe, o matkę, o adwokata, o konsystorz...
Bernard mało co o tem wiedział, a to co przynosił nie było pomyślne...
— Cierpmy droga Seweryno, dla przyszłego szczęścia — szeptał — jam na wszystko gotów — ja zniosę dla ciebie wszystko.
— I ja gotową jestem — odezwała się patrząc na ręce swe i bransoletę Fantecka — ale Bernasiu mój,