Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widziałem, i powiem panu burgrabiemu, jeszcze mi w życiu żadna kobieta tak nie zaimponowała. Pięknaż bo i jaka pompa! jaka pompa! Jak to chodzi, jak to patrzy, jak to mówi — sto tysięcy...
— A nie klnij że, proszę cię — odezwał się Prozorowicz, bo ty ten zły zwyczaj znać z dawnych czasów zachowałeś. Nuż z nawyknienia przed paniami co podobnego palniesz.
— Masz pan słuszność, rzekł zamyślony Pius — niebezpieczna rzecz.
— Więc się podobała, ciągnął burgrabia — ale cóż? ha — żebyś to chodzić umiał... mogłoby co z tego być i hałasu byś narobił na całą gubernię, jakbyś Marszałkowicza odsadził. Ja ci się przyznam choć go na ręku nosiłem i kocham jak własne dziecko, choć to kobieta znakomita, ale to nie dla niego żona.
— Czemu? zapytał Pius ciekawie.
— Bo się z matką jego nie zgodzi, na ucho po cichu szepnął mu Prozorowicz...
— A! tak! to prawda! potwierdził Pius — to prawda!
— Ale — nie dla psa kiełbasa, kończył stary, daruj mi że takiem grubiańskiem posługuję się przysłowiem, asindziej temu nie dasz rady!
— Czemu? zapytał znowu Pius...
— Trzeba więcej odwagi i determinacyi, trochę obcesowo się brać...
— A z waszym Marszałkowiczem pojedynku nie będzie? zapytał Pius ścicha — jak myślicie?
— Nie — boć to przecie nie żona — a Bernarda by można powstrzymać. Ja waćpanu dobrze życzę, weź się ostro... Marszałkowiczowi matka teraz grosza nie da, gdyby za niego Fantecka poszła, będzie musiała biedę cierpieć. Wątpię żeby jej to było do smaku.
Wszystko to ścicha szeptał Prozorowicz, a pan Pius się namyślał i wzdychał.
— Wiesz, kochany burgrabio — gdybym ja był pewny że do celu dojdę — ryzykował bym wiele!
— A dla czegóż nie masz dojść?