Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niespodziewanych, na których wcale nie rachował. Wiedział o zakochanym Bernardzie i obawiał się go trochę — ale do pojedynku nie było powodu, a gdyby i do tego przyjść miało, Pius był gotów... Osobiście nie znał prawie Marszałkowicza — wahał się czy lepiej było wcale się do niego nie zbliżać, czy — dla uśpienia go, zapoznać poufałej.
Dręczony niepewnością tą biedny Solecki nie spał, chociaż na noc wypił butelkę wina przy wieczerzy. Wino zamiast go uspokoić, rozburzyło w nim namiętności, pomieszało myśli i uczyniło go do wszelkiego azardu pochopnym. Zaraz po wieczerzy gotów był panią Fantecką wykradać; później nieco zmiarkował że to nie uchodziło.
Nazajutrz rano wiele rachując na przyjaźń Burgrabiego, poszedł do niego... Znalazł go z różańcem przechadzającego się po pustych pokojach marszałkowej. Z wieczora Prozorowicz widział się z Turską i o spotkaniu nad Teterowem był uwiadomionym.
Panu Bogu za to dziękował.
Gdy Solecki wszedł, stary dał znak, ażeby pacierz spokojnie dozwolił mu dokończyć, przeżegnał się i dopiero z nim przywitał.
— A co? pan jeszcze nie wyjechałeś?
— No — nie — ot tak — sam nie wiem — od dnia do dnia, koń mi jeden zakulał...
— Może zagwożdżony... uśmiechając się spytał burgrabia — i spojrzał nań z ukosa.
— Kat go wie, zagwożdżony toby była fraszka, lękam się czy mi go nie spleczyli.
Zaczęło się tak od konia.
— To się tu pan zanudzisz w mieście — rzekł Prozorowicz.
— Nie koniecznie — przebąknął Pius — bom ci to za radą waszą poszedł i oddałem wizytę pani Rumińskiej.
— No — i widziałeś asiendziej tę sławną piękność? Ale! to wiem i o bukiecie, też.