Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I oczy zakryła chustką, padając na krzesło... płacz się dał słyszeć i jęki. Bernardowi kapelusz wypadł z ręki, rzucił się na ziemię i przypełzł do nóg jej, obejmując je.
Śmiech stłumiony Rumińskiej dał się słyszeć z kątka, widząc zgodę na tak dobrej drodze — wysunęła się po cichu z pokoju i zostawiła ich sam na sam z sobą, wiedząc z doświadczenia iż do przejednania osób które się kochają, pośrednicy więcej zawadzają niż pomagają. Jakoż nie omyliła się w rachubie, w pół godziny po tem, po żywej utarczce na słowa, nastąpiła zgoda... Bernard ucałowawszy naprzód nóżki, całował ręce... a Fantecka się śmiała z pana Soleckiego...
Pozwolono nawet zostać na herbatę Bernardowi, w nadziei że nikt na nią nie przyjdzie więcej.