— Rany bardzo niebezpieczne? — pytał starszy, dwuzłotówką popierając badanie, co Berka uczyniło otworzystszym.
— Pewnie że one nie są bezpieczne — odparł cyrulik; — kto to widział tak przez łeb ciąć, aby aż kość się strzaskała.
— Kość? w głowie? — podchwycił młodszy bardzo żywo.
— A na ręku żyły poprzecinane — dodał Berko. — Krew udało się zatamować, ale co jej z niego wyciekło! a, waj!
Pytający znowu popatrzyli na siebie.
— Na takie rany trudna rada — rzekł starszy. — Beknie.
Berko pociągnął sobie pejsy i głową strząsnął.
— Może i nie beknie — rzekł — to jest strasznie twardy człowiek... On jeszcze teraz jak ściśnie palcami, mógłby któremu kości połamać.
Podróżni nic już nie mówili, a starszy, żegnając cyrulika zakończył.
— Dajże Boże, aby się wam udało postawić go na nogi, bo to jednak ciekawa rzecz, kto na niego tu napadł i co to było. Jak wyzdrowieje, pewnie coś powie.
Berko znów głową potrząsnął.
— Ks. Michał mówi, że gdy jego do klasztoru przywieźli, mógł jeszcze gadać; pytali go, a tylko klął i nie chciał powiedzieć nic.
Oczyma porozumieli się słuchający i stary żywo dodał:
— Bywaj zdrów! Bóg zapłać.
Zaraz po tej rozmowie młodszy wyszedł do koni i nie upłynął kwadrans, gdy te już były okulbaczone. Rozpłacono się, nie targując z gospodarzem i podróżni odjechali. Ale dziwna rzecz! arendarz, który stał w oknie, spostrzegł że naprzód puścili się w stronę przeciwną tej, z której przybyli, a potem małemi uliczkami zawrócili i tęgim kłusem pojechali z powrotem.
Wielce mu się to zagadkowem wydawało i gdy wieczorem brat Michał przechodził mimo gospody, idąc do proboszcza, bo w miasteczku był kościołek parafjalny — arendarz nie wytrzymał, żeby mu o tej wizycie, o pytaniach i powoływaniu Berka nie powiedzieć.
— Ho! ho! — zawołał brat Michał. — To coś jest!
Wszedł żywo do izby, w której ci goście popasali, jakby szukając po nich śladu jakiegoś... Pod stołem leżał właśnie kawał papieru, zatłuszczony i pomięty... Brat Michał schylił się i podniósł go. Świstek ten jednak zawiódł jego nadzieję, bo to było karta wydarta ze starych jakichś re-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/25
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.