Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łysać rozjątrzonego; lecz trudno się i dowiedzieć, gdzie go zamknięto i docisnąć do niego.
— Instyguje przeciwko niemu osób wiele — rzekł Sasin — nie zrobisz nic. Wsadzą go do czubków... i to jeszcze dobrze dla niego gdy się na tem skończy.
Zmuszony do wyjazdu, nie spodziewając się być pomocą Bużeńskiemu, Kalas szedł już napowrót do gospody — gdy przed sobą spostrzegł idącego wolnym krokiem bernardyna. Suknia ta żywo mu przypomniała pobyt w klasztorze i te lepsze czasy, gdy nie można było przewidzieć nawet, jak smutny los spotka Bużeńskiego. Przypatrywał się idącemu naprzeciw siebie zakonnikowi, gdy ten uśmiechać się zaczął, rękę podniósł do czapeczki i pozdrowił go.
— Jeżeli się nie mylę...
Kalas poznał w nadchodzącym starego o. Szymona.
— Nie mylisz się mój ojcze — witając, odparł Kalas. — Ale cóż was tu sprowadziło?
— Zwykła zmiana — rzekł o. Szymon łagodnie. — Klasztory się dopełniają, mieniają wedle potrzeby członkami konwentu, posyłają ich, gdzie potrzebniejsi być mogą.
— I nie tęskno wam za waszem miłem, spokojnem gniazdem? — zapytał Kalas.
— Mój panie drogi — odezwał się zakonnik — my nie mamy prawa tęsknić, tyle co za niebieskiemi rzeczami. Myślą człowiek powraca do tych miejsc, w których lat wiele przeżył, lecz myśl to wdzięczna, nie tęskna. Ale powiedzcież mi, proszę, z porucznikiem co się stało?
Kalas pochwycił się za głowę.
— Nie pytajcie lepiej — rzekł cicho.
Milczeli obaj czas jakiś. Na twarzy o. Szymona malowały się smutek i współczucie.
— Spotkało go nieszczęście jakie? — począł o. Szymon.
— Największe, jakie człowieka może dotknąć — rzekł Kalas. — Właśnie spotkaliście mnie w chwili, gdy o nim otrzymałem wiadomość. Jest uwięziony, lecz niczemby to było, ojcze mój. Ale sponiewierał się człowiek, w którym było sił wiele, na dobre mogących się obrócić. Wszystkie się zwróciły na zgubę, niestety!
O. Szymon, słuchając z zajęciem gorącem, zdawał się modlić w duszy.
— Niemasz ratunku? — szepnął.
— Ja już nie widzę żadnego — mówił Kalas smutnie. — Widzieliście go, ojcze mój, urągającym się losowi, majętnym, śmiałym, pewnym siebie — a dziś, zubożały, odepchnięty, wzgardzony, może w sumieniu własnem upokorzony... ach!