Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 34 —

ku z sobą nie weźmie, ani go stracić nie może, a Teodor był przecież jego jedynym spadkobiercą... Tymczasem starzec na przekorę żył, ruszał się, stawał coraz obrzydliwiéj skąpym i do dziwactwa a monomanii posunął miłość złota. Dwoje już dziatek mieli państwo Teodorostwo, gdy jednego poranku, dano im wiedziéć że drzwi pokoju staruszka stały zaparte, a on o zwykłéj godzinie w kantorze się nie ukazał.
Byłoto cóś tak nadzwyczajnego iż się, co najmniéj, ciężkiéj słabości domyślano i wybito drzwi po próżném kołataniu do nich. Stary siedział w swym krześle z głową na piersi opadłą, zastygły, od kilkunastu godzin, jak się zdawało, nieżywy.




Śmierć ta w osiemdziesięciu kilku leciech, przy ciężkiéj pracy i życiu niewygodném, dziwić nie mogła nikogo, była raczéj opóźnioną niżeli przyśpieszoną. Gdy przyszło do pogrzebu, okazało się że stary który sobie na ciepłą suknię żałował nawet, miał jednak pośmiertną fantazyą dosyć kosztowną. Wiadomo było bowiem jego poufałemu komisantowi i jedynemu powiernikowi Mansel, że na lat pięć przed zgonem zakupił i wykonać kazał starannie bardzo ogromną wspaniałą trumnę cynową, składającą się ze trzech wchodzących w siebie skrzyń zamykanych na klucze. Byłoto w swojém