Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —

bie syna... — Czego to Asińdziéj bywasz u tych Horowitzów? zapytał. — Nie zdaje mi się ażeby w tém było co złego, odpowiedział Teodor. — Tak, tak, ale strata czasu i bałamuctwo, dodał Albert, Asińdziejowi w głowie ożenek... głupstwo! Nie pora... a ja na wesele i na gospodarstwo złamanego nie dam szeląga i nie pozwolę, nie pozwolę! Proszę o tém wiedziéć i pamiętać. Z tém syna odprawił. Teodor nikomu o tém nie wspomniał, ale potajemnie bywać u Horowitzów nie przestał... Trwało tak już lat kilka, gdy wreszcie rozmówiwszy się z przyszłym teściem, odważył się Teodor sam znowu wszcząć o tém z ojcem rozmowę... Byłoto w kantorze, nikogo nie mieli świadkami. Z przyzwoitém dla rodzica uszanowaniem syn oświadczył iż niezmienne ma postanowienie żenić się z panną Horowitzówną, że doszedł lat czterdziestu kilku, i że czas było o losie jego postanowić. — A to sobie Asińdziéj stanów! jesteś pełnoletni — odparł gniewnie stary... tylko uprzedzam, że ja grosza nie dam... nie dam... bo nie mam na to... Słowa więcéj wydobyć z niego nie było można, wziął za czapkę i wyszedł. Folgując dziwactwu Paparony, Horowitz dał w swoim domu mieszkanie młodemu małżeństwu, ślub sprawił i Teodorowi wyznaczył procent od posagu córki. Na weselu był chwilę tylko stary skąpiec, a o resztę nawet się nie spytał...
Cierpiano wszystko rachując na to, że mająt-