Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —

Minęły lata... w postępowaniu Alberta na włos się nic nie zmieniło, chociaż majątek rósł, dom kwitnął, interesa płynęły a spekulacye udawały się na podziw szczęśliwie. Resztki po Paparonach i Helmuthach zgarnięte starannie, pracą wspólną rozrobione, znowu się rozrastały i p. Albert w szarym przyodziewku z niepozorną miną, na giełdzie obudzał poszanowanie. Słowo jego stało za złoto, pięć minut nikt na niego nigdy nie czekał, ale téż i on nikomu na minutę nie przebaczył. Znano go jako nieubłaganego w sprawach pieniężnych, równie dla siebie jak dla innych.
Postać człowieka urobiła się do jego charakteru... młody wydawał się zawcześnie starym, płeć nie miała krwi, żółta pergaminowa powlekała twarz skóra, oczy były jakby zagasłe i martwe, usta zapadłe. Trzymał się zgarbiony, z głową spuszczoną w dół, z wejrzeniem w ziemię, z rękami w kieszeniach, mówił mało, pół słowami, często dla oszczędności ograniczając znaczącém głowy skinieniem.
Nie widział go nikt nigdy przy rozrywce, na przechadzce, próżnującego; pracował za cztérech, spał nierozebrany najczęściéj, jadł chodząc lub pisząc.
W tém najsurowszém życiu anachorety, dobiwszy się prawie do lat cztérdziestu, gdy już przebąkiwano że się pewnie nie ożeni nigdy (rzecz