Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 288 —

twoją — dotrzymuję obietnicy, bom ci ślubowała na troski życia, na trudy i boleści, nie na słodycze i wczasy...
Teofil stał zdumiony, drżący... i nie mówiąc nic, padł na kolana, całując jéj rękę.
— Klaro moja, rzekł po chwili przychodząc do siebie ze zdumienia — ja nie powinienem przyjąć twéj ofiary, bom jéj nie godny.
— Teofilu, to była chwila szału...
— Krew! krew! rzekł z cicha, spuszczając głowę młody człowiek.
— A moje łzy! przerwała Klara, nie sąż téż co warte? Skazujesz mnie na nie... Jam przysięgła być twoją i pozostanę na całe życie samą... wdową jeśli mnie opuścisz... Dźwignij się duchem Teofilu, przeszłość wynagrodzić można i potrzeba! ludzie ci ją przebaczą, masz w duszy czém się opłacić.
Nie można było téj rozmowy wśród ulicy przedłużyć — zwrócili się więc ku morzu wszyscy, pani Wudtke szła w dali za nimi.
Któż wątpi że Teofil oprzéć się nie mógł szczęściu? Klara wspomniała mu że jego ojciec zezwala na wszystko, ale nie powiedziała nic o swoim. Chciała natychmiast razem z sobą wziąć narzeczonego do Gdańska i paść z nim do nóg Jakubowi. Ale Teofil błagał i prosił aby mu oszczędziła wstydu pokazania się w rodzinném mieście z tą plamą krwi, którą czuł zawsze na sobie. Na kilka jeszcze