Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 266 —

stwu... czujesz to. Z wielu względów uniewinniono go, a boję się go dla córki. Zapewniłżeby on jéj szczęście? możnaż zapomniéć takiéj krwawéj przeszłości? nie zostawujeż śladów na człowieku?
— Byłbyś przeciwny? spytał Wiktor... nawet gdyby ona uznała to potrzebą swéj przyszłości i szczęścia?
— Byłbym przeciwnym, błagałbym ją, odparł Jakub, tak jest... To szczęście, oparte na czystém uczuciu wyniesioném z dzieciństwa, dawniéj możliwe, upragnione, dziś niepodobieństwem się stało. Szukając tylko spokoju, uczciwości, zgody i tego innego szczęścia biernego, które ogółowi ludzi najprzystępniejszém jest, znajdzie Klara łatwo godniejszego siebie człowieka...
— Z takim wstrętem patrzyłbym na odnowienie tych stosunków, dodał Jakub, a tak się godzę we wszystkiém z Klarą, iż mi się zdaje niepodobieństwem aby ona mogła tego chciéć co dla mnie przykrémby było... i dlatego nie daję nawet wiary twoim spostrzeżeniom, kochany bracie.
— Hm! rzekł Wiktor który się téj odpowiedzi nie spodziewał — a jeśli ja się nie mylę!
— To byłoby nieszczęście nowe! zawołał Jakub. — Klarę oddać człowiekowi który raz w uniesieniu dopuścił się morderstwa, zważ ty to?
— Ale ja to wiem, rozumiem, pojmuję, mówił