Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 265 —

westchnienie. Kiedym piérwszy raz dostrzegł tych rozjaśnionych oczów, pogodniejszego czoła, swobodniejszéj mowy, pomyślałem, to nie może być bez przyczyny. Uparłem się ją odkryć, i zdaje mi się że schwytałem... Klara za pośrednictwem dawnéj swéj przyjaciółki pani Lamm, jeśli się nie mylę, odbiéra jakieś listy i wysyła odpowiedzi. Niéma wątpliwości, że korespondować musi z Teofilem...
— Myślisz że on żyje? spytał Jakub.
Wiktor którego się zawsze żarty trzymały — odparł.
— A no, wątpię żeby z nieboszczykiem mogła korespondować, bo o poczcie ani kolei na tamten świat dotąd nie słychać... Łapałem ją kilka razy na pisaniu jakichś długich listów, które niby nieznacznie zakrywała przedemną, wyśledziłem że chodzi do Lamm, że kiedy Lamm do niéj przyjdzie, bywa więcéj rozpromieniona niż zwykle... Powiédz mi gdyby tak było... gdyby ten zbójca... he? czybyś pozwolił???
Jakub się zamyślił.
— Nie zdaje mi się to prawdopodobném, rzekł. Gdzieżby on się ukrywał? Jakby do téj korespondencyi przyszło — ale Klara, Klara najlepiéj wié i czuje co możliwe, co dobre dla niéj. Wiész jak ją kocham, wiész jak ona panuje nademną umysłem i sercem, że jéj wola dla mnie świętą, pomimo to, powiem ci szczérze, byłbym przeciwnym małżeń-