Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 251 —

powiedź, wszystko to choć wzmiankowaném będzie w procesie, pójdzie po gazetach, rozniesie się po świecie. Druk, moja Klaro... czarny jest i czerni na wieki... odmyć plam które wyciska nie można, twoja przyszłość...
— A! drogi ojcze, Klara niéma przyszłości, zawołała córka chwytając jego rękę, dla tego złamanego życia aby sobie oszczędzić trochę przykrości, odmówić temu Łazarzowi kropli wody, co usta jego zwilżyć może... nie... o! nie... Cóż zresztą napisać mogą na mnie? żem go kochała? wiedzą wszyscy, i żem mu posłała słowo miłosierdzia i przebaczenia w przeddniu sądu i kary... to mi nie uwłacza! Uspokój mnie, drogi ojcze, nie sprzeciwiaj się, nie będę ci się już naprzykrzać prośbami... a dziś proszę jeszcze, błagam ciebie...
— Niech więc tak będzie jak chcesz, rzekł ojciec. Wiktor natychmiast pojedzie do Gdańska, zastanie tam pewnie jeszcze Berensa i odda mu odpowiedź.
Pocałował ją w głowę, Klara któréj dopiéro teraz obfite zły rzuciły się z oczów, kryjąc je, zamknęła się w swoim pokoju.



Po długich zwłokach spowodowanych stanem zdrowia Teofila, sprawa jego przyszła nareszcie pod sąd. Obwiniony obudził w sędziach litość i współ-