Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 245 —

który list trzymał już w ręku — cofnął się i nie śmiał mu go wręczyć.
— Panie, zawołał Jakub — nie wiész zapewne w jakim stanie zdrowia znajduje się córka moja. Téj nieszczęsnéj znajomości z Teofilem winienem że ona i ja cierpiémy... nie wiem czy podobna list ten jéj oddać, nie pogorszając jeszcze położenia z którego dotąd starania rodziny i lekarzy wyprowadzić jéj nie mogły.
— Dlatego téż list ten składam w ręce pana jako ojca... przerwał Berens, ręką drżącą oddając pismo — pan najlepiéj osądzisz co z nim począć. — Stan Teofila także obudza litość... niewiadomo jaki sąd nań wypadnie... jestto jakby ostatnie słowo i prośba przedśmiertna... Daruj pan, aleśmy nie mogli mu odmówić.
Jakub wziął list w milczeniu, zdawało mu się niewłaściwém już czynić wymówki rodzinie i tak srogo dotkniętéj, skłonił się tylko wzruszony i Berensa pożegnał.
Ten odchodząc już zwrócił się jeszcze do p. Jakuba.
— W przypadku rzekł, gdyby to, czego się nie spodziewam, zajść mogło... to jest gdyby była jaka odpowiedź, któraby wielką była pociechą dla nieszczęśliwego... najłatwiéj ją będzie przesłać na ręce moje do Berlina...
Jakub powtórnie się skłonił, a w obawie ażeby