Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 244 —

uszanowania, nadto jakoś pokorne i potulne. Z tamtém aż miło się poborukać i trzeba respekt znać, bo nie żartuje!
Klarze jednak było tu lepiéj, orzeźwiło ją powietrze razem, zieloność i widoki fali spokojnie umiérającéj na słonym brzegu... Proces tego nieszczęśliwego Teofila miał już być nareszcie odsądzonym, gdy jednego dnia gość zupełnie niespodziany zjawił się u pana Jakuba...
Byłto Berens zięć bankiera. Pan Jakub zaledwie go znał z widzenia, a nigdy żadnych z nim nie miał stosunków... Zastawszy samego Paparonę, bo Wiktor poszedł był na przechadzkę z Klarą — począł od zakłopotanych kilku słów poufnéj rozmowy.
— Jesteśmy zupełnie sami — odezwał się gospodarz.
— Prawdziwie nie wiem jak mam moje spełnić poselstwo, rzekł Berens... ale zdaje mi się że najwłaściwiéj będzie gdy panu się zwierzę... Wiadome mu były stosunki mego szwagra Teofila z panną Klarą, przed temi nieszczęsnemi wypadkami... Zdaje się że Teofil w więzieniu uczuć musiał i... winę swoję i odradzające się uczucie gdyż oto... zapragnął koniecznie list napisać do panny Klary. Sąd dozwolił... polecono mi...
Jakub słuchając wstał zbladły i drżący, na twarzy jego malował się przestrach taki, że Berens