Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 226 —

niewiérani niedawno, którzy w życiu, postępowaniu, obejściu się ze znajomymi nic a nic się nie zmienili sami — czuli że się obracali w innéj atmosferze. Kłaniano się im zdaleka; ci co dawniéj nie przemówili do nich, mieli się za szczęśliwych gdy Wiktor lub Jakub na nich spojrzał. Koło okien panny Klary snuł się rój młodych paniczów o najśliczniejszych wąsikach, z uśmiéchniętemi twarzyczkami... tylko wybiérać.
Wszystko to istotnie wyglądało na upokarzającą człowieka komedyą żywota!! A zważywszy jak to biédne życie krótkie, tyle podłości dla kilku chwil wygody lub próżności!! O Epiktecie! Skarb niemal zapomniany był, tak Jakub kłopotał się stanem córki. Wprawdzie Klara mężnie z sercem walczyła, uśmiéchała się bohatérsko, ale na twarzy jéj boleść wypisała straszliwą groźbę anesthezyi, bezczucia, zdrętwienia, zniechęcenia do życia. Wiktor, p. René który z niezmierném był dla Klary uwielbieniem... ojciec, wysilali się na rozrywki... zdawało się wszakże iż te ją jeszcze bardziéj draźniły. Właśnie tego dnia gdy Jakub wieczorem miał jechać, siedzieli przy śniadaniu, a Klara przerzucała dzienniki niemieckie, gdy Wiktor postrzegł że pobladła nagle, gazeta wysunęła się jéj z rąk, pochyliła się na poręcz i omdlała. Wszyscy się ruszyli ratować. Jakub podniósł gazetę z ziemi i wyczytali w niéj artykuł następujący: