Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 222 —

Wiktor ruszył ramionami i oblókł się przejrzystą szatą tajemnicy.
— Ja się nie mieszam, rzekł, do interesów domu... brat się tém zajmuje, doprawdy nie wiem...
— Ale wszyscy mówią?
— Wszyscy mówią, a ja milczę! odparł śmiejąc się Hiszpan, a mam ważne powody do milczenia, dodał — jestem stary, a mimoto taki głupi że chciałbym się jeszcze ożenić, w dodatku życzyłbym sobie zyskać serce i zostać mężem nie dla jakiegoś skarbu, ale dla osobistych moich przymiotów. Widzisz pani tedy, że najprostsza polityka zmusza mnie do milczenia.
Karolina uśmiechnęła się.
— Pan byś się chciał żenić? spytała.
— Okrutnie sobie tego życzę, rzekł pułkownik, wszystkiego już w świecie próbowałem, nawet zastąpienia żony papugą, ale małżeństwa koniecznie popróbować muszę. Powiem pani otwarcie, że złym człowiekiem nie jestem wcale, mam nawet kilka przymiotów nie bez ceny...
— A wad? spytała Karolina.
— Wad... nabrałem w istocie dużo po świecie, ale są znośne, wcale znośne, a któż ich nie ma!! Serce mam doskonałe, to grunt.
Gospodyni śmiała się serdecznie, i na ten raz nie przyszło do wyraźniejszego tłumaczenia. Wiktorowi pilno było jednak rady brata zasięgnąć i Kla-