Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 221 —

ło tak złego żebym się ja ożenił? Włosy siwe... ale serce młode.
— Karolina Hals ani zamłoda, ani zatrzpiotowata, jak chce miéć rodzaj wdówki do których ja zawsze miałem pociąg daleko większy, niż do niedojrzałych tych istot, które się zowią pannami. Nieszczęścia jéj życia wcale jéj w moich oczach krzywdy nie czynią. Co tam! a Wudtkemu drugą zrobię złość! i pomszczę się nad tym trutniem przykładnie.
Długo się z sobą bił, męczył, wahał, ale nareszcie uczuł potrzebę zupełnego odnowienia bielizny i pod tym pozorem zawitał do sklepiku za Zieloną Bramą.
Zdziwiona nieco przybyciem jego przyjęła go Karolina; i do niéj doszły już wieści o skarbie, była kobiétą i nieco ciekawą.
Pułkownik zameldował się o dwa tuziny jak najpiękniejszéj bielizny, chustki do nosa, ręczniki, różne a przeróżne toaletowe przybory. Ale mając tak znaczne zamówienie uczynić, uczuł się w prawie zająć krzesło i zasiadł na rozmowę.
— Jest w tém téż co prawdy? spytała gospodyni — co mówią o szczęściu które państwa spotkało?
Wiktor zrobił minę niezręcznie głupawą.
— Szczęście jakie nas spotkało? powtórzył, cóżto być może?
— Znalezione piéniądze.