Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 215 —

nad grobem... nie pytaj, siadaj, mówmy o czém inném.
— Dobrze... to chyba o skarbie waszym?
— Nie — odparła Klara — nie mówmy o tém, ja nic nie wiem; skarb mój, patrz, to te popioły kominka.
— Listy?
— Listy Teofila...
— Więc młody Wudtke?...
— Jestem wolną, uśmiéchnęła się smutnie... motyl poleciał, biédny motyl. Że téż są ludzie którzy nie wiedzą że uczucie sprofanowane, zużyte, ofiarowane, co chwila odbiérane, zszarzane, nietylko samo traci ale umysłowo i na duchu zniża człowieka, że i przez to on, zamiast się podnosić, głupieje...
— Mój Boże, ktoby się był tego spodziéwał! zawołała Lamm, to może chwilowy obłęd, może powróci.
Klary oczy błysły.
— Tylko Pan Bóg może grzeszników poprawionych miłosiernie przyjmować, serce ludzkie przebaczy, ale miłość się nie wznawia. Teofil który był moim i miał mój szacunek, umarł; ten co żyje jest kochankiem Rosy aktorki... Klara jest wolną! i Klara nie pokocha po raz drugi nigdy. Umarły Teofil pozostanie w jéj sercu... żywym pogardzam!
Egzaltacya z jaką to mówiła Klara, przestra-