Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 213 —

każdym. Ale hartowna dusza przebywała tę próbę z właściwą sobie energią, wychowanie i nieszczęście nauczyło ją rozumować... widziała świat z wyżyny... a czuła ból jak najprostsze dziécię...
— Wszyscyśmy tacy, niestety! mówiła ociérając łzy — człowiek bywa ideałem na chwilę, ale utrzymać się na tém stanowisku nie może. Skrzydła Ikara podnoszą go ku niebu a lada gorąco namiętności roztapia co je wiązało... i spadamy!! Któż wytłumaczy człowieka wielkiego aż do bohaterstwa... na sekundę, a pełznącego wieki potém robakiem... Bozki w nim promyk walczy z garścią błota w któréj go uwięziono...
Mogłażem się spodziéwać tego po człowieku!
To mówiąc rzuciła listy na ziemię, złamała ręce.
— Ale dlaczego wymagam od niego by był ideałem dla mnie, kiedy ja przestałam nim być dla niego? Biédny! szukał i on promyka Bożego na ziemi... na chwilę błysł mu on z tych oczów... a teraz Rosa nim świéci! Dlaczegóż nie? Przebaczyć mu potrzeba!... Przebaczyć...
Ale co zrobić z życiem, z sercem?
Resztki serca... nigdy już ono całe się nie odda nikomu... odgrzewaną będzie potrawą...
Wstała i przechadzać się zaczęła. — Surowiéj pojmę życie i będę jemu to winna... poświęcę je sztuce, myśli, pracy, temu co nie zawodzi, co karmi a nie przesyca, co po sobie nie zostawuje mę-