Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —

Klara we łzach siedzieli przy jego łóżku... po kilku dniach przecie udało się im go podźwignąć, ale na ciele zdrowszy, umysłem nie wrócił do piérwszego stanu, opanowała go obojętność jakaś, zapomnienie się, lenistwo... tak że całemi dniami siedział w krześle milczący z okiem wlepioném nieruchomie w jedno miejsce i rzadko nawet na pytania odpowiadał.
Pułkownik wychodził do drugiego pokoju łzy ociérać. Klarze ich brakło... Dobiły ją widocznie coraz rzadsze listy Teofila, na którego serce poczynała mniéj rachować, zwątpiła o niém. Wieści o jego berlińskich trzpiotostwach jeszcze do niéj nie doszły, ale się ich już domyślała.
Niéma straszniejszego ciosu nad zwątpienie o człowieku w którym się złożyło nietylko nadzieje, ale ideał ludzkości... Strata jednego serca to nieszczęście — ale zawód doznany od istoty która dla nas zamykała w sobie świat, to rozpacz. Nie traci się szczęścia swojego tylko... ale samę wiarę w możliwość jakiegokolwiek bądź szczęścia na ziemi. Takiém uczuciem Klara przybita... czuła że życie będzie już gorzkiém na zawsze... mogłaż uwierzyć w kogokolwiek bądź, gdy Teofil... Teofil... zawiódł! Teofil się jéj przeniewierzył! Piérwszy raz pojęła teraz te niezrozumiałe dla siebie wprzódy wyrazy tylekroć spotykane o słabości ludzkiéj, o nietrwałości uczuć, o walce żywota i cierpienia. Ale bié-