Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 166 —

zajęcia znaléźć nie mógł, skutkiem bowiem zabiegów Wudtkego i Fiszera unikano go. Wudtke ostrożnie, bardzo ostrożnie, półgębkiem... ale dawał do zrozumienia, że do odprawienia Jakuba... musiały być ważne powody...
Te słowa ogólne, niejasne, rzucały cień na niego, a dosyć jest często cienia, aby człowiek wydawał się czarno. Sprzedaż willi codzień się zdawała niemożliwsza... na najgwałtowniejsze potrzeby, zdecydowano się budowle sprzedać tylko jako materyał i gruz... ale to nie wiele przyniosło, a resztę wartości odjęło kawałkowi ziemi.
Szło tak wszystko źle a coraz gorzéj i gorzéj, gdy Jakub raz Wiktora wyciągnął z domu... chcąc z nim pomówić. Już to samo że tak skrycie potrzebował poufnie mu cóś zwierzać, przestraszyło pułkownika.
Jakubowi szło o to żeby Klara nie posłyszała nowiny fatalnéj.
— Wiesz pułkowniku kochany, co nam nowego grozi, zawołał Jakub... a! wolałbym wszystko nad to! bo Klara... Klarę to zabić może...
— Ale cóż, co? mów? niecierpliwie zawołał Wiktor...
— Teofil... Teofila zbałamuciła ta sławna Rosa artystka berlińska, któréj talent jest tak głośny... Mówią że głowę stracił dla niéj, że szaleństwa do-