Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 127 —

Jakub a nawet Teofil i Klara mimo smutku położenia uśmiéchnęli się. Pułkownik chodził gwałtownie dym puszczając...
— No — odparł prawie obrażony, śmiéjcie się, to jest moja rzecz, ja się tego podejmuję... wy radźcie lepiéj, słucham...
— Mojém zdaniem, zawołał Jakub... jest naprzód sprzedać willę... zupełnie nam nieużyteczną.
— Na to nie pozwolę... krzyknął Wiktor — a nuż tam właśnie stary dziadek skarb zakopał?
— Jużbym wolał o tém nawet nie wspominać — odezwał się Jakub — ale dla uspokojenia twojego nadmienię, iż wiemy to z niezmiennéj tradycyi, że nigdy tam nie bywał... że przez długie lata dając się jéj ruinować, ani zajrzał do niéj.
— Właśnie może dlatego by odwrócić uwagę... przerwał pułkownik.
— No — to sprzedajmy dom!
— Dom! dom! zabijcie mnie, nie pozwolę... skarb jest tu! ja go czuję, ja na to przysięgnę — gwałtownie dodał Wiktor.
— Mamy do wyboru jedno lub drugie. Dom przyniósłby znacznie więcéj, postawiłby nas w możności rozpoczęcia handlu na własną rękę, dałby nam spokojność.
— A! stryjaszku — dorzuciła Klara, skarb nasz to spokój! zrzeczemy się tego którego Opatrzność nam odmówiła a zyskamy jedyne szczęście możli-