Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 126 —

Jakub się gorżko uśmiéchnął list z kieszeni podając bratu.
— Co to jest? od kogo? zapytał Wiktor.
— Od Jana Alberta...
— Oznajmuje piéniądze?
— Zobacz... oznajmuje że do lat dwóch, żadnym kapitałem rozporządzać nie może... że się omylił w rachubie, że —
— A niechże go pioruny... krzyknął Wiktor — ależ mi uroczyście przyrzekł.
— Ci ludzie, rzekł spokojnie Jakub, wyobrażenia o interesach nie mają, obiecują lekko i zawodzą co chwila... Prawdę rzekłszy, wcale na to nie rachowałem.
— A sukcesyą? donosi co o sukcesyi? spytał Wiktor, zawsze i to jakie dziesięć tysięcy talarów uczynić mogło.
— O sukcesyą prowadzi się proces który jakie lat dziesięć potrwać może i wymaga nakładów, rzekł Jakub.
Wiktor zamilkł.
— Ponieważ razem siedziémy, odezwał się po chwili gospodarz; nie zwlekając radźmy. Nie będę przed wami ukrywał iż jesteśmy w położeniu krytyczném; wyczekiwać niepewnych wypadków niepodobna, trzeba cóś przedsięwziąć stanowczego.
— Całą siłą się wziąć do wyszukania skarbu! zawołał Wiktor...