ani siebie, ani bliźniego nie poznał. Smutną byłoby rzeczą żywić się tak surowém mięsem, lub co gorzéj... zwłokami nieboszczyków.
Starożytni mistrzowie malując śmierć człowieka, wyobrazili ją bardzo kunsztownie. Z ust umiérającego wymykała się duszyczka zwierzęca, a z ust téj dopiéro... duch ludzki. Ten malutéczki człowieczek... jest właśnie tem co sztuka z rzeczywistości chwycić ma prawo... Nic skostniałego ona maluje trupa, ale tę skrzydlatą jego duszyczkę, taką jaką ją życie uczyniło... brzydką lub anielsko piękną.
Na tém koniec spowiedzi i gawędzie — wracamy do Gdańska...
Niedaleko od Artushofu i wspaniałego ratusza na który składały się wieki, budując się bardzo figlarnie, bo nawet z pomocą pożarów przyczyniających się do coraz piękniejszego i bogatszego wznoszenia gmachów... które niszczyły pozornie, by z nią młode feniksy powstały — była (i jest) kamienica świadcząca iż jéj właściciele należeć musieli do najmajętniejszych rodzin miasta, gdzie niemal wszyscy byli zamożni. Sama powierzchowność domu wzbudzała uszanowanie; rozmiar jak na Gdańsk, był znaczny, bo gdy inne fronty często trzema i dwoma i jedném oknem patrzą w ulicę, ten o któ-