Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 109 —

czynienia dla zapracowywania na chléb powszedni, powinien był zwrócić się cały do umysłowych zatrudnień... niestety... poczciwy Jan Albert lubił tylko... komin, gawędę przy nim czczą, dobry stół i dobrych przyjaciół... którzyby go nie nudzili poważniejszemi przedmiotami i wymysłami nowemi.
Nowych czasów, ludzi i rzeczy nie był zwolennikiem.




Wszystkie wady i przymioty szlachcica zbliżały go raczéj do Wiktora niż do Jakuba... Wiktor także był próżniak i żołniérskie jego wyobrażenia godziły się lepiéj z wiejskiemi niż z mieszczańskiemi... Przez parę dni pobytu w Gdańsku przybyłego, przesiedzeli oni razem w winiarni większą część czasu... Wiktor opowiadał anegdotki hiszpańskie, szlachcic się śmiał i ściskał. Wieczorem wychodzili w dobrym humorze, nie mogąc się dosyć nacałować. Na tychto poufałych gawędkach, poprzyjaźnieni z sobą dwaj godni siebie poczciwcy, uradzili Jakuba wyciągnąć z poddaństwa Fiszerowego, a nimby się skarb odkrył co (wedle pułkownika) lada dzień nastąpić miało, szlachcic oprócz sukcesyi na któréj odebranie dano mu pełnomocnictwo, ofiarował pożyczyć, hypotekę opiérając na nieruchomościach, jakie pięćdziesiąt tysięcy talarów... Wiktor nazwał go zbawcą, uklęknął przed nim i