Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 96 —

to kobiéta... to panna... jakiéj drugiéj u nas nie znaléść.
— Widzisz, odezwał się Wudtke... mówiłem ci to... i już widzę żeś zakochany, pod urokiem... Ale, poczciwy człecze... cóż łatwiejszego jak tobie się z nią ożenić? Jakub ci ją musi dać, bo chleba kawałka potrzebuje od ciebie.
Rzuciwszy tę myśl, odszedł bankier, pewien że utkwiła... jakoż poszedł z nią Fiszer i przyznać trzeba, że się już od niéj uwolnić nie mógł.
W parę dni potém przyszedł ów podwieczorek u niego, a p. Klara znalazła w progu zaraz witającego gospodarza z ogromnym bukietem... Był nadskakującym, zalotnym, a co więcéj znaczyło, rozrzutnym w przyjęciu, które wistocie było wspaniałe. Nawet dla starego pułkownika z dziwną uprzejmością postawiono butelkę wina hiszpańskiego. P. Jakub był pokorniejszy niż kiedy i skłopotany. On i pułkownik już przeczuwali co się święci... trapiło ich to. Klara nie zdawała się nawet przypuszczać nic podobnego.
— Stary, łysy kupczysko oszalał czy co! mówił w duchu Wiktor... jeżeli myśli o Klarze i wlezie nam w drogę... to mu resztę włosów z głowy wydrę. Także się wybrał w porę na konkury! A do kroć sto tysięcy... może rachuje na to że Jakub z niego żyje...