Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 95 —

— Stryjaszku, wykręcasz się, niechcąc powiedziéć prawdy! roześmiała się Klara.
— Klnę ci się żem ją powiedział całą...
Roześmiał się Wiktor i wyszedł.




Wudtke który miał Fiszera na oku i już o bytności jego u Paparonów wiedział, spotkał się z nim niby wypadkiem nazajutrz... Po swojemu znał on ludzi, i wiedział że dla wielu, to co my zowiemy podbijaniem bębenka... bywa wielkiego znaczenia.
— A cóż? kochany Fiszerze, spytał, byłeś słyszę w weneckim pałacu i oglądałeś oko w oko jasną twarz panny Klary? nie prawda że czarodziejka?
— Piękna jak... bóstwo! piękna jak... niéma na to wyrazu...
— Zakochałżeś się?
— Gdybym miał dziesięć lat mniéj i dziesięć razy mniéj rozumu, kto wié!
— Co bo mówisz, wcale starym nie jesteś, wyglądasz na podziw pięknie, ja się temu zawsze dziwuję, rzekł Wudtke poważnie — ożenić ci się kiedyś przecie potrzeba... a panna, dodał uśmiéchając się szydersko, oprócz posagu wdzięków, ma jeszcze w ekspektatywie... ów skarb.
Fiszer ruszył ramionami.
— Mniejsza o skarb... ale to osoba, osoba...