Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   54   —

faworyta. Magdzia udając poważną i dojrzałą niewiastę.
W uściskach dłoni i wejrzeniach było całe uczucie dnia tego. Gdy goście posiadali do powozów, Krzysztof został długo u krzyża nad drogą, patrząc za niemi.
— Jutro o dwunastej czekam w Zieleniewszczyznie! — wołał Teodor z bryczki — będziemy czekali.
— Tylko obiad, żeby był skromny — dodał Krzysztof — a nie, to myśleć będę, żeś się uwziął mnie zawstydzić.
Zostawszy sam z sobą, nie mógł się pan Krzysztof powstrzymać od zastanowienia, czy dobrze postąpił.
Był trochę niespokojny. Składało się tak dziwnie wszystko, ażeby zupełnie zmienić tryb jego życia? Z ubóstwem swem mógł łatwo i dobrze na zamku siedzieć odosobniony, ale jakże z niem było wejść wśród ludzi. Na to zapytanie odpowiedział sobie zawstydziwszy się go, dlaczegóż śmiało z niem wystąpić nie mógł, ani się niem chlubiąc, ani się go wstydząc. Ci ludzie, co go poszanować nie będą umieli, rzekł w duchu, nie są sami szacunku godni, i ani nie mogą wymagać, abym dostatek kłamał. — Będę czem jestem.
Trudniejszem zdało się na nowo zastosować do towarzystwa, oswoić z gwarem jego i ruchem. Pan Krzysztof nawykł był i potrzebował pokoju, obiecywał więc sobie uciekać do zamku dla spoczynku i dumania, które dlań stały się nałogiem.
Nazajutrz dosyć wcześnie wyszedł pan Krzysztof pieszo, miał zamiar dojść tak do chaty Wilczków, a ztamtąd wózkiem leśniczego pojechać do Zieleniewszczyzny. We dworku zastał jeszcze wszystkich smutnych i nieoswojonych z położeniem nowem.
Wilczkówna milcząc popłakiwała, potrzebując nieustannego przypominania, że ofiara uczyniona po-