Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   112   —

nia. Do późnej nocy trwało pakowanie i wyjazd służby kasztelanica.
Adryan surowo pilnował, ażeby rozjątrzony dwór stary nie pomścił się za zniewagi i nieprzyjemności, jakich od nowego doznawał. Nazajutrz wymógł na ciotce, aby ratując już nadwerężony majątek, natychmiast odwołała plenipotencyą. Na odgłos o wypadku weksle i wierzyciele płynąć zaczęli. Adryan pobiegł do pana Pawła prosić, ażeby uregulowanie interesów wziął na siebie.
Krzysztofa przez cały tydzień potem nie było, ani się dowiedzieć było można, gdzie się obracał. Wilczek powiadał, że był w lesie. W niedzielę następną, po obiedzie zjawił się, jak zwykle pieszo wszedłszy przez park, i zbliżył się z twarzą dosyć wesołą do ganku! na którym siedziała pani Wanda z siostrzeńcem i panem Pawłem.
— Nóżki całuję pani mojej! — zawołał zbliżając się — piękny dzień mamy! — Spojrzał na jej twarz bladą.
— A jak zdrowie?
Wanda badała go oczyma.
— No chwała Bogu — dodał — widzę, że wszystko dobrze. Jak się ma kochany pan Adryan. Pan zawsze do nas przybywasz przynosząc z sobą pokój i radość.
— Pan wiesz — poczęła nieśmiało gospodyni.
— Wszystko wiem, o niczem mówić nie chcę, coby nam chwilkę swobodną zatruć mogło — rzekł Krzysztof. — Jakże u pani w ogrodzie? co się z kwiatkami dzieje? To mnie najwięcej obchodzi?
— A na zamku? — spytała Wanda.
— Cicho, zielono, spokojnie, jak w grobie — rzekł pustelnik.
Tak obojętna zaczęła się rozmowa, którą pan Krzysztof wesołością rzadko mu przychodzącą, podsycał. Paweł zdumiony był tym humorem, który dotąd jeden Wacek wydobyć czasem umiał ze stryja.