Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   105   —

zgodził się na to, choć pomrukując. Obława zewsząd otaczała ostęp, nad małą dróżyną u skraju lasu i zarośli poustawiano myśliwych. Cisza panowała w kniei, uroczysta, tajemnicza.
Adryan, którego jakiś niepokój opanował i jakby poczucie, nie wiele stojąc o pilnowanie i zwierza, naglądał ciekawie na stanowiska sąsiednie. — Pana Krzysztofa podszedłszy ukradkiem, zobaczył pod sosną zajętego pilnie nabijaniem aż w dwóch dubeltówkach, z których jedna stała o sosnę oparta. Chociaż nie było bardzo bezpiecznem schodzić z wyznaczonego stanowiska, Adryan nieopodal pozostał, nie spuszczając z oka starego. Na dany znak począł się hałas, wrzawa, napędzanie zwierza i strzały.
Kilka z nich padło w stronach różnych, na naszych strzelców jednak nic nie wyszło, oprócz pary zajęcy, które przepuszczono, bo je bić była nie pora. W chwili, gdy się ta wrzawa już uśmierzać poczynała, pan Krzysztof, który zdawał się wyczekiwać czegoś niecierpliwie, jedną dubeltówkę zostawiwszy przy sośnie, szybkim krokiem, drugą zarzuciwszy na ramię, skierował się ścieżyną w głąb’ lasu. Adryan zdala i ostrożnie, sam prawie niewiedząc dlaczego, pociągnął za nim.
O kilkoro stai spostrzegł kasztelanica, który wyczekawszy snać próżno na zwierza, postawił swą strzelbę i do cygara się ziewając zabierał. Pan Krzysztof wprost szedł na niego[1] Adryan kroku przyśpieszył i w niewielkiem oddaleniu ukrył się za sosną. Następująca scena odegrała się pod jego oczyma, tak, że z niej ruchu ni słowa nie stracił.
Krzysztof podszedł o kilka kroków do kasztelanica i zbladły stanął. Nie przywitał go zwykłym sposobem, ale spojrzawszy nań długo, rzekł:
— Korzystam ze sposobności, aby z panem pomówić, mam do waćpana interes.

— Służę — odparł kasztelanic.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak przecinka lub kropki.