Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   106   —

— Sami jesteśmy, nikt nam nie przerwie, rozmówimy się więc otwarcie i stanowczo. Oto przyszedłem waćpanu oświadczyć, że cię mam za łajdaka!
Kasztelanic rzucił się i chwycił machinalnie za dubeltówkę, i pan Krzysztof swoją już trzymał w ręku.
— Zaczekaj waćpan — rzekł zimno — nie masz się czego śpieszyć, na strzelanie mamy czas, ujdzie to potem za przypadkowe postrzelenie, chcę, żebyś wiedział dlaczego cię tak nazwałem. Niepoczciwym sposobem dobiłeś się ręki kobiety, której wart nie byłeś, prowadzisz życie sromotne, hańbisz dom, czynisz ofiarę swą nieszczęśliwą. Ja tego ścierpieć nie mogę.
— Jakiem prawem... — wtrącił wybuchając kasztelanic.
— Prawem uczciwego człowieka, który nie cierpi łajdactwa, prawem przyjaźni i czci dla tej kobiety, prawem lub bez prawa, ale postanowiłem się z wami rozprawić. Staniemy o kroków dwadzieścia, mamy dubeltówki kulami nabite, jeden z nas zginie.
Kasztelanic, któremu strzelba drgała w ręku, pochwycił ją szybko, przyłożył do twarzy, i krzyknął:
— Precz, lub strzelę.
Krzysztof miał także w ręku gotową dubeltówkę, ale nie śpieszył.
Milczeli oba.
— Strzelam do jaskółek kulą — rzekł po chwili — o kroków dwadzieścia położę cię nieochybnie.
Widząc na co się zanosiło, Adryan wyskoczył z kryjówki i rzucił się ku kasztelanicowi, który przestraszony, słysząc chrzęst w krzakach głowę ku niemu pochylił.
Adryan wiedział, że Krzysztof nie strzeli pierwszy na bezbronnego, usiłował więc zapobiedz tylko, by kasztelanic tego nie uczynił. Na widok obcego, obaj przeciwnicy zmięszani stanęli.
— Panie Krzysztofie — zawołał Adryan — byłem