Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   98   —

stwem się zajmować nie śmiał i nie mógł, ani na toby mu czasu starczyło, rad więc był choć pogawędzić o łowach.
— Mój ty stary przyjacielu — wołał widząc go — powiedz-że ty mnie, co tam twoi wilcy robią, a masz dużo sarn i kozłów w ostępach, bo u mnie kozłów w parafii podostatkiem. Słowem Bożem do nich strzelam, ale często pudłuję.
I śmiał się ksiądz Powalski.
Tego dnia Wilczek go zastał chmurnym, gniewnym i niemal nieprzytomnym z żalu i bólu. Długo milczał o przyczynie, wreszcie mu się wyrwało. Na sercu miał pożycie kasztelanica z żoną i los Wandy.
Wilczek mało co o tem wiedział, bo córka już ten dom opuściła dawno, i z Zamostowem nie miał stosunków, zachował tylko poszanowanie i wdzięczność dla tej, która się jej wychowaniem z macierzyńską zajmowała troskliwością. Księdza Powalskiego, który co miał na sercu łatwo wyspowiadał, nie bardzo było trzeba naglić do mówienia.
— A to, mospanie, trutnia nam tu do parafii licho wniosło w uczciwy i pobożny dom, zgorszenie i zbytek! Najlepszą w świecie kobietę wplątali w najniegodziwsze stadło z człowiekiem niepoprawnym. Taż to Sodoma i Gomora w tym domu, a ta nieszczęśliwa łzy i jak może brud osłania.
Począł się Wilczek rozpytywać. Księdzu donoszono ze stron różnych, wiedział co się działo w Zamostowie i z żalu nad losem kobiety, która lepszego była warta, niepomiernym gniewem się unosił na kasztelanica. Przez cały czas pobytu leśniczego o tem tylko była mowa, nie dziw więc, że stary wyjechawszy z miasteczka głowę miał nieszczęściem nabitą i serce przejęte, tak, że na zamek do pana Krzysztofa poszedłszy, języka za zębami utrzymać nie mógł. Przyczyny też do tego nie widział, aby przed panem Krzysztofem cokolwiek bądź taić. Nie spodziewał