Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   91   —

— Ale nie był jeszcze całkiem zdrów?
Stary ramionami ruszył.
— Poszedł w las — rzekł sucho.
Przybyli spojrzeli po sobie, wyglądało to na kłamstwo. Adryan był trochę zafrasowany.
— Ale bądź co bądź, czy pan jest, czy nie ma, my spocząć nieco musiemy.
Sługa wskazał drzwi z ukłonem.
— Nie wiem tylko czembym panom mógł służyć, oprócz bardzo dobrej wody, bo źródło mamy doskonałe, ale zresztą...
Uśmiechnął się.
— Lecz czyż może być, aby Krzyś wyszedł z raną ledwie dogojoną.
— Ha! z panem moim, to pan wie, żartu nie ma, jak sobie powie... idzie... to choć na skręcenie karku.
— Co tu robić? — szepnął Teodor.
— Jedźmy po ciocię — odparł Adryau — to jest ja pójdę, a pan zostań tu, aby szanownego Cerbera do wprowadzenia nas na zamek przygotował.
To mówiąc, gdy w dali dał się słyszeć turkot powozu, Adryan w skok ruszył nazad ku krzyżowi.
W istocie, hrabina wysiadła przy nim, i rozglądała się po pustyni. Spokój jaki tu panował, żywa zieloność otaczających lasów i wzgórza, powietrze przejęte wonią drzew, wreszcie widok ławki u krzyża może myśl o przetęsknionych tu latach tego, którego kochała niegdyś, powlokły smutkiem jej czoło. Powoli bardzo zabierała się iść ścieżką ku górze i wahała widocznie. Krok, który czyniła, zdawał się jej teraz co najmniej niepotrzebnym, rada się była zawrócić. Wtem Adryan rozpędzony nadbiegł.
— Nie mamy szczęścia — zawołał — któżby się tego mógł spodziewać! Gospodarza nie zastaliśmy, powlókł się już do lasów.
Wanda odetchnęła, i rozjaśniło się jej lice.
— A! tem lepiej — rzekła — zostawiemy mu nasze karty wizytowe.