Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   90   —

Program został spełniony jak najściślej. Piękna droga wiodła do lasów piękniejszych jeszcze. Pan Teodor, który niegdyś był bardzo dobrym jeźdźcem, chociaż teraz znajdował, że już koni takich, jak dawniej na świecie nie było, bo go jazda dziwnie męczyła, dobrał sobie jednak wierzchowca, za którego przyzwoite znajdowanie się ręczył Zamorski i wyruszył po kawalersku z Adryanem. Nie obrachował się tylko z fantazyami młodzieńczemi, i pierwszą część drogi namęczył się okrutnie. Adryan z koniem swoim był w ciągłem nieporozumieniu, jakkolwiek spokojny wierzchowiec starego kawalera zapatrywał się na towarzysza i próbował też trochę się dąsać, pan Teodor wcale sobie zlecieć nie życzył, szczególniej dla reputacyi: musiał więc w końcu prosić Adryana, ażeby uśmierzał swe zapędy, i złego przykładu nie dawał. Puścili się tęgim kłusem, bo trzeba było hrabinę wyprzedzić. Siodło było twarde, a koń miał nogi doskonałe i trząsł też przedziwnie. — W ostatku ukazał się las, droga niedobra niedozwalała dokazywać, pojechali wolniej i po pewnym przeciągu czasu, wśród wzgórzów ukazała się ruina, a u podnóża jej stojący krzyż, gdzie wierzchowce z masztalerzem zostały. Poszli pieszo. Cisza głucha panowała do koła. Na odgłos ich kroków stary Hermes parę razy szczeknął obudzając czujność stróżów.
Weszli w starą bramę, w dziedzińcu nie było żywego ducha, oprócz Hermesa, który szczekał nie trudząc się zbytnio i z wygodnego miejsca się nie podnosząc. Ukazanie się ich w dziedzińcu nie wywołało, jak zwykłe, starego sługi, dopiero gdy się zbliżyli do ganku, rozespany bez surduta ukazał się gładząc po łysinie.
— Jak się masz? — zawołał Teodor — a pan?
Stary ręką w powietrzu zakręcił.
— Gdzie pan?
— Jakto, gdzie! juściż w domu?
— Ani śladu.