Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   88   —

Nigdy przybycie tak na pozór maleńkiej i nieznaczącej figurki, jaką był pan Adryan Brzoski, nie wywołało na większej przestrzeni sąsiedztwa, silniejszego wrażenia. Mówiono o nim u państwa Pawłowstwa, w dworku Wilczków, w Zieleniewszczynie, a z tych ognisk sława jego rozchodziła się i promieniała po wszystkich dworach i dworkach.
Przez kilka dni jednak odpoczywał w Zamostowie i nie pokazywał się nigdzie, chociaż pan Teodor listami go wzywał ciągle. Naostatek Teodor zniecierpliwiony przyjechał sam jednego dnia wieczorem.
— Przybywam — rzekł — z ważną nowiną, której hrabina sobie życzyła; Krzysztof przeniósł się już na zamczysko, jeśli więc pani trwa w myśli odwiedzenia go, będę miał przyjemność służyć jej za przewodnika.
— A ja się zamawiam za pazia — wtrącił szybko Adryan. — Bezemnie byście sobie państwo rady nie dali.
Hrabina trochę była zakłopotaną, zdawała się wahać.
— Ciociu dobrodziejko — rzekł Adryan — jest-to tak piękny projekt, że nie godzi się mu dać upaść. Ciocia i ja musimy uratować od zguby człowieka, możemy go wyciągnąć na świat i uczynić miłym, a pożytecznym.
— Ale jak nas przyjmie!
— Doskonale! — zawołał Adryan. — Najprzód, kobiety źle przyjąć nie może, jest nadto mocny szlachcic i rycerz, ażeby chybił płci pięknej. Powtóre, od czegóż ja i łaska jaką potrafiłem zyskać u niego, świadkiem pan Teodor. Ja pojadę przodem i biorę na siebie, że przyjęcie będzie świetne!
— Świetne — przerwał Teodor — to wątpię, oprócz chleba razowego, jaj i masła, na zamku nie ma nic. Kawy tam nawet nie znają, Krzysztof żył z zasady, jak anachoreta, gardząc zbytkiem, który człowieka rozmiękcza i psuje.