Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   84   —

Z której-że twarzy gospodyni nie można poznać frasunku, gdy przyjęcie jest skompromitowanem?
— Wczoraj jedliśmy śniadanie u pana Krzysztofa — rzekł Teodor — a dziś nas losy do państwa przyniosły?
— No, a cóż się ze starym dziwakiem dzieje? — zapytał Paweł.
— Zdrowszy jest.
— Powiadasz, żeście panowie byli obaj u niego, ale jakże nieznajomego przyjąć raczył pana Brzoskiego?
— Nie mogę się skarżyć — zawołał Adryan — jak najlepiej, gdybym niewiedział, że ma trochę dzikości, posądziłbym go o nią.
— To prawdziwy cud! — rzekł wzdychając Paweł.
— A cudu dokazał nie kto inny tylko pan Adryan — dołożył Teodor wskazując na młodzieńca, który się skłonił skromnie.
Córka pani domu zajęta była układaniem łamigłówki na stole, Adryan nie mając zajęcia zbliżył się do niej, i ofiarował jej pomagać. Ta grzeczność dla dziecka ujęła matkę, a młody chłopak bawił się jakby sam jeszcze z wieku łamigłówek nie wyszedł. — Wkrótce też widząc go tak powolnym, chłopak, który ze stajni powrócił, wziął go w kontrybucyę, aby mu różne swoje bicze, buty i przybory sportsmanowskie pokazać. Adryan poszedł z nim do drugiego pokoju.
— Nie nudźcież pana! — zawołała matka.
— Ale ja się jak najdoskonalej bawię! — zawołał śmiejąc się Adryan — przypominam sobie z rozkoszą niedawno upłynione lata młode.
Szczęściem podanie obiadu ocaliło pana Adryana z rąk młodzieży, która go opanowała. Obiad wykwintnym nie był, ale doskonałym, sam pan Teodor oddał mu tę sprawiedliwość, win nie podano wiele, ale te, któremi częstowano, okazały się wybornemi.